Rano jakoś tak nie mogłem się pozbierać, no ale w końcu jestem na wakacjach nonie a do tego po kilkudniowym trekingu! Dlatego do Punta Arenas docieram dopiero popołudniu, przed budynkiem terminala autobusowego czeka kilku naganiaczy z hosteli, wybieram najtańszą ofertę (5000 peso/10$) i jedziemy do hostelu, transport oczywiście gratis. Na miejscu okazuje się że to żaden hostel tylko dom w którym są trzy pokoje dla gości, w dzień opiekuje się nim starsza przemiła pani która każe do siebie mówić Nani a na noc przychodzi córka właścicielki. W kuchni jest piec z płytą wyglądający jak te opalane drzewem a w salonie stoi stół przykryty obrusem i komoda z kryształami, wszystko robi fajny przytulny klimat jak w starym domu. Na główną atrakcję okolicy, czyli kolonie pingwinów jest już za późno więc idę się przejść po mieście, jestem dość daleko na południu dlatego pomimo wieczornej pory jest jeszcze jasno.